czwartek, 7 kwietnia 2011

U kowala ciężka robota

Trzy pokolenia - tak, to nie jest pomyłka - Marcin Giża (dziadek), Wiktor Giża (ojciec) i Jan Giża (syn), to imiona i nazwiska trzech mistrzów kowalskich, którzy całe swoje życie poświęcili swojemu zawodowi.

Pod koniec XIX wieku Marcin Giża przeprowadził się z Brzezin do Michałkowic i założył kuźnię. Mieściła się ona na terenie dworskich zabudowań gospodarczych, dzisiaj są to planty na przeciwko kościoła, a wcześniej PGR. Po wybudowaniu domu przy ul. Kościelnej nr 5 (wtedy Dorfstrasse nr 5) została wybudowana nowa kuźnia, gdzie pracował razem ze swoim synem Wiktorem.

Michałkowice były typową wsią rolniczą, z dość dużą ilością koni, wozów konnych i innych prostych maszyn rolniczych. Kuźnia była jedyną w okolicy i świadczyła usługi mieszkańcom Michałkowic a także sąsiednich miejscowości takich jak: Maciejkowice, Bańgów, Przełajka, Wielka Dąbrówka, Bytków, a nawet dla mieszkańców okolic Bytomia. W szczytowym okresie było to około 200 koni. Charakterystyczne dźwięki uderzeń młota o kowadło było słychać od rana do późnego popołudnia w promieniu kilkudziesięciu metrów. Kolejka wozów z końmi i samych koni ciągnęła się czasem od kuźni aż do ulicy Kościelnej.

Z przekazu Pana Jana Giży dowiedziałem się, że jego dziadek oprócz prac typowo kowalskich zajmował się także leczeniem koni.

Często, jako chłopiec siedziałem na murku schodów przy kuźni i obserwowałem z ciekawością cały ceremoniał kucia koni: nabijania obręczy na drewniane koła oraz innych niezrozumiałych dla mnie prac. Zapach dymu z kowalskiego paleniska, koni, swąd przypalanych kopyt i palonego tytoniu nadawał jakiejś szczególnej magii temu miejscu, takie przynajmniej było moje odczucie.

Kowalstwo to nie tylko podkuwanie koni, ale przede wszystkim prace potocznie mówiąc w żelazie. Do dzisiejszego dnia zachowały się jeszcze kute pola parkanu w ogrodzeniu michałkowickiego kościoła wykonane przez mistrza kowalskiego Marcina Giżę.

Na posesji kowalskiej znajdował się także warsztat kołodziejski Pana Ogłodka, który wykonywał drewniane koła do wozów i innych maszyn, a w kuźni okuwano je w obręcze i panewki. Była to, jakby dzisiaj nazwać, kooperacja dwóch pochodnych zawodów. Dodatkową "atrakcją" u kowala był magiel napędzany ręcznie wielką korbą. Magiel był zmorą wszystkich tych, którzy musieli iść z koszem pełnym bielizny i zmagać się z tą piekielną machiną, ale takie były czasy. Kolejka kobiet z koszami pełnymi bielizny też nie była mała. Kilka lat temu magiel z powodu zżerania go przez korniki został rozebrany i przeznaczony na opał.

Z upływem lat mechanizacja stopniowo wypierała konie z rolnictwa, pojawiały się też inne maszyny. Charakter prac kowalskich zmienił się w kierunku usług kowalsko-ślusarskich, lecz i tych było coraz mniej. Powodem tego stanu rzeczy był fakt powstawania coraz większej ilości zakładów przemysłowych i zmniejszającą się ilość gospodarstw rolniczych. Kuźnia tętniąca życiem - gwarem, dźwiękiem narzędzi, turkotem maszyn - którą pamiętam, coraz częściej była zamknięta. Ostatni koń został podkuty blisko 5 lat temu.

Ostatni mistrz kowalski Pan Jan Giża jeszcze z sentymentu i dla gości między innymi takich jak ja otwiera czasem wrota nieczynnej kuźni, aby podzielić się sporą częścią swojego życia, którą tam zostawił.

Odchodzą ludzie, zanikają zawody - taka jest kolej rzeczy. Wielka byłaby strata, gdyby te wszystkie zabytkowe urządzenia i narzędzia sztuki kowalskiej znalazły się kiedyś na złomowisku. Ich miejsce jest w regionalnym muzeum. Ocalone od zniszczenia będą żyły w pamięci następnych pokoleń.

A może ktoś ma inny pomysł?

Ze słuchu spisał, zdjęciami i filmem ubarwił autor: Życzliwy

1 komentarz: