Jesień 1980 roku, dokładnie październik, tak mam przynajmniej napisane na odwrocie zdjęć, które wtedy zrobiłem.
Wielki pożar strawił doszczętnie przedszkole "KWK Siemianowice". Szczęście w nieszczęściu, że pożar nie przeniósł się na drzewa w parku.
Na pierwszy rzut oka wyglądało to wszystko jak scenografia do filmu wojennego.
Kompletna ruina - kikuty ścian, kominów i spalone sprzęty nie napawały optymizmem, że kiedykolwiek to ładne przedszkole będzie odbudowane.
Były także głosy żeby wybudować całkiem nowe przedszkole, ale widocznie odbudowa okazała się bardziej opłacalna.
Kopalnia Siemianowice stanęła na wysokości zadania i odbudowała przedszkole w pierwotnej formie, dokładnie jak przed pożarem.
Próbowałem dowiedzieć się o przyczynach pożaru od kierownictwa przedszkola i w siemianowickiej straży pożarnej,
niestety nikt nie dysponuje archiwalnymi zapisami dotyczącymi pożaru sprzed ponad 30-tu lat. Nie istnieje już również kopalnia "Michał",
której sekcja zakładowej straży pożarnej z racji bliskości na pewno brała udział w akcji pożarowej.
Miałem przyjemność być wychowankiem tego przedszkola w latach 1953/55.
Może ktoś rozpozna się na grupowym zdjęciu z tamtego okresu, które umieściłem w galerii, do której serdecznie zapraszam.
Udało mi się odnaleźć krótki filmik nawiązujący do postu "Ze śmietniska powstało w śmietnisko się obróciło". Taka złośliwość rzeczy martwych, jak był potrzebny to go nie mogłem odnaleźć, dopiero po przewietrzeniu moich archiwów odnalazłem go. Z góry przepraszam za jakość filmu, był nakręcony starą "ósemką" w roku 1973 lub 74, dokładnie nie pamiętam (znowu ta pamięć) no i dodatkowo czas odcisnął na nim swoje piętno. Na filmie można zobaczyć kilka ujęć z przemarszu zawodników "GKS Jedność" w pochodzie 1-go Maja w Siemianowicach, a nastepnie migawki z pokazów grupy Auto-Rodeo.
Trzy pokolenia - tak, to nie jest pomyłka - Marcin Giża (dziadek), Wiktor Giża (ojciec) i Jan Giża (syn),
to imiona i nazwiska trzech mistrzów kowalskich, którzy całe swoje życie poświęcili swojemu zawodowi.
Pod koniec XIX wieku Marcin Giża przeprowadził się z Brzezin do Michałkowic i założył kuźnię. Mieściła się ona na terenie
dworskich zabudowań gospodarczych, dzisiaj są to planty na przeciwko kościoła, a wcześniej PGR. Po wybudowaniu domu przy ul.
Kościelnej nr 5 (wtedy Dorfstrasse nr 5) została wybudowana nowa kuźnia, gdzie pracował razem ze swoim synem Wiktorem.
Michałkowice były typową wsią rolniczą, z dość dużą ilością koni, wozów konnych i innych prostych maszyn rolniczych.
Kuźnia była jedyną w okolicy i świadczyła usługi mieszkańcom Michałkowic a także sąsiednich miejscowości takich jak:
Maciejkowice, Bańgów, Przełajka, Wielka Dąbrówka, Bytków, a nawet dla mieszkańców okolic Bytomia.
W szczytowym okresie było to około 200 koni. Charakterystyczne dźwięki uderzeń młota o kowadło było słychać od rana
do późnego popołudnia w promieniu kilkudziesięciu metrów. Kolejka wozów z końmi i samych koni ciągnęła się czasem od kuźni aż do
ulicy Kościelnej.
Z przekazu Pana Jana Giży dowiedziałem się, że jego dziadek oprócz prac typowo kowalskich zajmował się także leczeniem koni.
Często, jako chłopiec siedziałem na murku schodów przy kuźni i obserwowałem z ciekawością cały ceremoniał kucia koni:
nabijania obręczy na drewniane koła oraz innych niezrozumiałych dla mnie prac. Zapach dymu z kowalskiego paleniska, koni,
swąd przypalanych kopyt i palonego tytoniu nadawał jakiejś szczególnej magii temu miejscu, takie przynajmniej było moje odczucie.
Kowalstwo to nie tylko podkuwanie koni, ale przede wszystkim prace potocznie mówiąc w żelazie. Do dzisiejszego dnia zachowały się
jeszcze kute pola parkanu w ogrodzeniu michałkowickiego kościoła wykonane przez mistrza kowalskiego Marcina Giżę.
Na posesji kowalskiej znajdował się także warsztat kołodziejski Pana Ogłodka, który wykonywał drewniane koła do wozów i innych maszyn,
a w kuźni okuwano je w obręcze i panewki. Była to, jakby dzisiaj nazwać, kooperacja dwóch pochodnych zawodów. Dodatkową "atrakcją"
u kowala był magiel napędzany ręcznie wielką korbą. Magiel był zmorą wszystkich tych, którzy musieli iść z koszem pełnym bielizny
i zmagać się z tą piekielną machiną, ale takie były czasy. Kolejka kobiet z koszami pełnymi bielizny też nie była mała.
Kilka lat temu magiel z powodu zżerania go przez korniki został rozebrany i przeznaczony na opał.
Z upływem lat mechanizacja stopniowo wypierała konie z rolnictwa, pojawiały się też inne maszyny. Charakter prac kowalskich zmienił się
w kierunku usług kowalsko-ślusarskich, lecz i tych było coraz mniej. Powodem tego stanu rzeczy był fakt powstawania coraz większej
ilości zakładów przemysłowych i zmniejszającą się ilość gospodarstw rolniczych. Kuźnia tętniąca życiem - gwarem, dźwiękiem narzędzi,
turkotem maszyn - którą pamiętam, coraz częściej była zamknięta. Ostatni koń został podkuty blisko 5 lat temu.
Ostatni mistrz kowalski Pan Jan Giża jeszcze z sentymentu i dla gości między innymi takich jak ja otwiera czasem wrota nieczynnej kuźni,
aby podzielić się sporą częścią swojego życia, którą tam zostawił.
Odchodzą ludzie, zanikają zawody - taka jest kolej rzeczy. Wielka byłaby strata, gdyby te wszystkie zabytkowe urządzenia
i narzędzia sztuki kowalskiej znalazły się kiedyś na złomowisku. Ich miejsce jest w regionalnym muzeum. Ocalone od zniszczenia
będą żyły w pamięci następnych pokoleń.
A może ktoś ma inny pomysł?
Ze słuchu spisał, zdjęciami i filmem ubarwił autor: Życzliwy