wtorek, 3 maja 2016

I stała się jasność

Na­wet się nie spo­dzie­wa­łem, że to jesz­cze mo­że ist­nieć! Do­dat­ko­wo bę­dę miał szczę­ście to uwiecz­nić na fo­to­gra­fii i co nie­co Wam o tym opo­wie­dzieć. Czło­wiek cho­dzi co­dzien­nie jak­by me­cha­nicz­nie, ty­mi sa­my­mi ścież­ka­mi, spo­ty­ka­jąc te sa­me twa­rze mi­ja te sa­me bu­dyn­ki aż tu na­gle – jest, nie­moż­li­we, no prze­cież wczo­raj tu przecho­dziłem i te­go nie by­ło! By­ło, by­ło, tyl­ko na­sza spo­strze­gaw­czość jest wy­biór­cza. Cza­sem mu­si­my się o coś po­tknąć że­by do­pie­ro to za­uwa­żyć. Mam wra­że­nie, że ostat­nio za­li­czy­łem wła­śnie ta­kie „po­tknię­cie” – w do­brym te­go sło­wa zna­cze­niu. Spoj­rza­łem na ścia­nę bu­dyn­ku i do­strze­głem ka­wał że­la­za, dzi­siaj ma­ło kto wie do cze­go lub ko­mu to mia­ło słu­żyć. Tak się zło­ży­ło, że miesz­ka­łem pod 17-ką na uli­cy Ko­ściel­nej, obok pod 13-t­ką na ścia­nie do­mu by­ło i jest jesz­cze to „ustroj­stwo”. Dru­gie po­zo­sta­ło­ści po tym urzą­dze­niu znaj­du­ją się na bu­dyn­ku przy uli­cy Ko­ściel­nej 41. Chy­ba ze dwa ra­zy da­ne mi by­ło w mło­do­ści na wła­sne oczy wi­dzieć w prak­ty­ce do cze­go słu­ży i jak to urzą­dze­nie dzia­ła.


Idę o za­kład, że na­wet po ogląd­nię­ciu zdjęć nie wszy­scy bę­dą wie­dzie­li co to ta­kie­go. Uchy­lę więc rąb­ka „ta­jem­ni­cy”, ale na­le­ży się naj­pierw kil­ka słów wy­ja­śnie­nia. Głów­na uli­ca w Mi­chał­ko­wi­cach by­ła oświe­tla­na już w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym. Lam­py by­ły umiesz­czo­ne na drew­nia­nych słu­pach wzdłuż uli­cy.


Póź­niej za­mie­nio­no je na lam­py wi­szą­ce na roz­po­star­tej lin­ce po­mię­dzy dwie­ma stro­na­mi uli­cy. Rap­tem by­ło te­go oko­ło 4–5 lamp na ca­łej dłu­go­ści uli­cy, by­ło ja­sno, że aż strach. Wła­ści­wie to względ­nie wid­no by­ło w od­le­gło­ści oko­ło 15 me­trów od lam­py, je­dy­nie zi­mą to oświe­tle­nie da­wa­ło więk­szy efekt, bo świa­tło od­bi­ja­ło się od śnie­gu. Lam­py te wi­sia­ły do lat 60 –tych, póź­niej zmie­nio­no je na opra­wy świe­tlów­ko­we, a na­stęp­nie rtę­cio­we itd.

Po­zwo­li­łem so­bie na gra­ficz­ne zre­kon­stru­owa­nie nie­kom­plet­ne­go ko­ło­wrot­ka we­dług te­go co po­zo­sta­ło w mo­jej pa­mię­ci.


Do ko­ło­wrot­ka ob­słu­gu­ją­cy wkła­dał od­po­wied­nią kor­bę. Krę­cąc ko­ło­wrot­kiem kor­ba zwal­nia­ła i opusz­cza­ła się lin­ka, na któ­rej wi­sia­ła lam­pa, w ten spo­sób moż­na by­ło wy­mie­nić ża­rów­kę lub do­ko­nać na­pra­wy.

Do dnia dzi­siej­sze­go na bu­dyn­ku pod da­chem na­prze­ciw ban­ku jest kół­ko przez któ­re prze­cho­dzi­ła sta­lo­wa lin­ka, na któ­rej wi­sia­ła lam­pa. Te lam­py moż­na do­strzec na przed­wo­jen­nym zdję­ciu te­go sa­me­go miej­sca.


Dzi­siaj oświe­tle­nie uli­cy czy miesz­ka­nia to stan­dard, jed­nak kie­dyś to ta­kie pro­ste nie by­ło. Do­stęp­ność do ener­gii elek­trycz­nej – prą­du mie­li ci, któ­rzy zgło­si­li w Urzę­dzie Gmi­ny ta­ką po­trze­bę i za­pła­ci­li za do­pro­wa­dze­nie prze­wo­dów od słu­pa na uli­cy do do­mu. Do­pro­wa­dze­nie prą­du do do­mu by­ło ob­wa­ro­wa­ne od­po­wied­ni­mi prze­pi­sa­mi. Na jed­no miesz­ka­nie przy­słu­gi­wa­ły dwa punk­ty oświe­tle­nio­we od 15 W do 25 W na je­den punkt oświe­tle­nia. Gniaz­dek wte­dy nie by­ło, bo też nie by­ło do nich cze­go wło­żyć. Opła­ty za „świa­tło” jak się mó­wi­ło by­ły zry­czał­to­wa­ne, nie by­ło in­dy­wi­du­al­nych licz­ni­ków ener­gii.

Że­by nie cią­gnąć da­lej te­go – mo­że dla nie­któ­rych nud­ne­go i ba­nal­ne­go – te­ma­tu za­pra­szam na krót­ką hi­sto­ryj­kę. W 1928 ro­ku wy­cho­dzi­ła za mąż sio­stra oj­ca – mo­ja ciot­ka. Że­by w trak­cie przy­ję­cia we­sel­ne­go by­ło tro­chę ja­śniej trze­ba by­ło zgło­sić w elek­trow­ni (w tym przy­pad­ku w Elek­trow­ni Cho­rzów) po­trze­bę za­in­sta­lo­wa­nia więk­szych ża­ró­wek – 2 x 150 W. Elek­trow­nia wy­da­ła ta­ką zgo­dę na dwa dni, po ich upły­wie ża­rów­ki mia­ły być wy­mie­nio­ne na wła­ści­we, a te 150 W zwró­co­ne w biu­rze elek­trow­ni. Jak to w po­we­sel­nym roz­gar­dia­szu by­wa o tych więk­szych ża­rów­kach nor­mal­nie za­po­mnia­no, ale przed­wo­jen­ny urzęd­nik elek­trow­ni nie za­po­mniał. Po uzgod­nio­nym ter­mi­nie zja­wił się i stwier­dził, że ża­rów­ki nie zo­sta­ły wy­mie­nio­ne i bę­dzie sztro­fa (ka­ra). Ile by­ło tej ka­ry pie­nięż­nej to oj­ciec nie pa­mię­tał, ale ca­łą hi­sto­rię zapa­mię­tał i mi prze­ka­zał, że­bym ja ją Wam opo­wie­dział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz